Późnym popołudniem, po wesołej jeździe podskakującym na każdej dziurze autobusie, docieramy pod sam szczyt góry Errigal, gdzie chcemy rozbić namiot i zaszyć się w ciszy na kilka dni. Parę kilometrów pokonujemy piechotą. Po drodze dołącza się do nas miejscowy piesek(bezdomny?), którego Grzegorz karmi czym się da i tak się składa że piesek już nie chce się od nas odłączyć ;) Na znalezienie idealnego miejsca schodzi nam troche czasu bo wszędzie w około góry i pagórki oraz moczary, wkońcu decydujemy się na w miarę płaskie miejsce niedaleko prywatnego domku. Jak się potem okazuje przyjdzie nam "walczyc" z miejscowym dziadkiem i pertraktować czy możemy zostać na jedną noc. Namiot już rozłożony, a dziakek nie daje za wygraną, mówi że ma już dosyć kempingowiczów na swoim polu i że na pewno naśmiecimy; po długim czasie negocjujemy jednak godzinę wyniesiena się z pola na 8 rano. W nocy zaprzyjazniony pies wyje nam głośno pod namiotem bo pada i chce wejść do środka. Na nic zdają się próby uciszania. Jak tak dalej pójdzie to dziadek znowu się pojawi! Trzeba coś zrobić i tak Grzegorz znajduje wielki kij i wybiega w samej bieliźnie na deszcz aby pogonić psa, którego tak bardzo polubił.. Niestety czasami trzeba być ostrym:) Ale widok Grzeorza w majtkach biegnącego szybko z kijem w ręku po polach w nocy jest niezapomniany!!! Haha:) Pies na szczęście nie powraca (ani dziadek:) i możemy spokojnie zasnąć :)