Rano idziemy spakowani na stację autobusową po bilet, ale okazało się, że nie ma już na najbliższy autobus więc musieliśmy kupić na parę godzin później. W oczekiwaniu na autobus poszliśmy do niedalekiej knajpki i zjedliśmy śniadanie złożone z typowo marokańskich naleśników z miodem i herbaty miętowej z dużą ilością miętowych liści. Cudownie pyszne!!! Niektórzy z nas zamówili kawę, którą marokańczycy podają z samym gorącym mlekiem, czyli coś w sam raz dla mnie. Trzeba przyznać, że jedzenie w Maroku jest przepyszne i pomimo że wiele razy jedliśmy z przydrożnych stoisk, to nigdy nie mieliśmy żadnych problemów żołądkowych:) Jedynym minusem było to, że w wielu restauracjach nie było klimatyzacji i jak np. podawano gorący tażin (typową, marokańską potrawę, złożoną głownie z mięsa i warzyw, gotowaną w specjalnym, okrągłym naczyniu kamiennym o nazwie "tażin") to po prostu zjedzenie takiego gorącego posiłku w temperaturze ponad 40 stopni, było niezwykle męczące.
Nasza podróż do Agadiru przebiegała dość sprawnie. Do czasu. Po drodze widzieliśmy miasteczka i wioski marokańskie, wyglądem przypominające te, z czasów Jezusa. W autobusie oprócz nas, prawie sami marokańczycy. Po paru gdzinach jazdy, kiedy teren zaczął się wznosić, autobus miał nie lada problem z wjazdem pod górę. Silnik co chwila gasł, a kierowca próbował go na nowo odpalić. Po kilkunastu razach, gdy akurat wspinał się pod wielką górę, całkowicie sie zbuntował, silnik się zapalił (!) a autobus zaczął staczać się w dół! W środku wybuchła panika, wszyscy zerwali się ze swoich miejsc i krzycząc coś po arabsku, rzucili się ku wyjściu. Najgorsze było to, że nie mogliśmy nic zrozumieć i na początku nie wiedzieliśmy co się dzieje, a ucieczka z autobusu też nie była łatwa, kiedy już wszyscy zatarasowali wyjście. Gdy wkońcu wydostaliśmy się na zawnątrz, zobaczyliśmy kierowcę ugaszającego pożar gasnicą. Wszysto na szczęscie dobrze się skonczyło, ale autobus niestety nie był zdolny do dalszej podróży i zostaliśy poinformowani, że następny przyjedzie, owszem, ale nie wiadomo kiedy. A tymczasem było południe, środek pustyni, prawdopodonie ok 50 stopni i zero cienia! Do autobusu nie było po co nawet wchodzić, bo skoro silnik nie działał, nie działała też klimatyzacja. Po jakimś czasie po czekających z nami marokańczyków zaczęli zjeżdżać sie samochodami znajomi, a my nadal czekaliśmy na autobus, który jednak nadjechał(!) :) I dojechał do końca trasy! :) Okazało się, że Agadir nie był już wcale tak daleko, a byliśmy już prawie na jego przedmieściach:)
Taka oto mała przygoda z płonącym autobusem:)